piątek, 20 listopada 2015

2. Zegnaj, tato. Witaj Saga Ignis


       - Możemy jechać – Powiedziała blond włosa dziewczynka.
Całą drogę do domu myślałam o tym, czego się dowiedziałam. Coś w środku mówiło mi, że powinnam się zgodzić na podróż do Sagi Ignis. Ciężko było mi się przyznać do tego, że tchórzostwo zapanowało nade mną do takiego stopnia, że bałam się zaryzykować własne życie.
- Maya, dobrze się bawiłaś?
- Tak. Wczoraj po obiedzie byłam z tatusiem w kinie, a później na placu zabaw. Wieczorem bawiliśmy się w księżniczkę i smoka.
- Cieszę się – Odpowiedziałam bez entuzjazmu, opierając głowę o szybę.
Kiedy weszłyśmy do domu, miałam cichą nadzieję, że mama zrobi mi niespodziankę i wróci z pracy szybciej. Niestety, przeliczyłam się.
- A gdzie mama? – Zapytała Maya.
- Mama musiała zostać w pracy. Zrobić ci coś do jedzenia?
- Nie. Pójdę do siebie – Odpowiedziała.
Ja też udałam się do swojego pokoju. Dręczyła mnie jedna myśl. Zapaliłam świeczki, siadając w moim ulubionym kręgu. Ponownie wyszukałam jedną z ogromnych, topornych księg. Tym razem posiłkowałam się Encyklopedią Stworzeń.
- T.. T… Tr.. Jest. Trogork. „Stwór, będący potomkiem Trolli i Orków; Nienaturalnie wysokie, masywne Trogorki kamienieją po kontakcie ze słońcem; Mają zniekształconą twarz i ciało pokryte licznymi bliznami; Stosunkowo małe uszy nie kolidują z dobrą słyszalnością; Wyśmienity węch oraz sokoli wzrok, widzą z odległości nawet kilkudziesięciu kilometrów; Najbrutalniejsze, najokrutniejsze potwory; Gruba skóra gwarantuje Trogorkom niemalże nieśmiertelność; Pozbawione uczuć, sumienia, serca.” – Zrobiło mi się słabo, na samą myśl kontaktu z takim stworem, a co dopiero walki z nim. Pokręciłam głową i zamknęłam księgę. A może jednak powinnam tym razem posłuchać mamusi i grzecznie wrócić do życia społecznego? Z dwojga złego chyba wolałam znęcających się nade mną i szydzących rówieśników, niż rozpruwające, mordercze trogorki.
Mama wróciła przed osiemnastą. Gdy ją ujrzałam, nie widziałam po niej zbyt dużych wyrzutów sumienia. Jak zwykle była zmęczona i pozbawiona jakichkolwiek pozytywnych emocji.
-  Dziękuję, że odebrałeś małą od taty. No i przepraszam, że kino nie wyszło.
-  Nie ma sprawy, można rzec, że jestem przyzwyczajona.
- Jutro jesteś umówiona do psychologa.
- Po co?
- Porozmawiasz z nią. O twoim urojonym świecie. Martwię się tym, że moja córka postradała zmysły.
- Ah, no tak. Dla ciebie wszystko, co inne, jest postradaniem zmysłów. To dlatego rozeszłaś się z tatą? – Zakpiłam choć wiedziałam, że rozpoczęłam taniec po bardzo cienkiej granicy. Nigdy nie ruszałam tego tematu. Czułam jednak rozdarcie, które zmuszało mnie, do wyrzucenia wszystkich moich uczuć i myśli.
- Słucham?! Dobrze wiesz, że tata zostawił nas dla innej kobiety! – Powiedziała nieco zdenerwowana. Ona też była tym wszystkim zmęczona. Pomimo młodego wieku jej oczy były wiecznie podkrążone przez brak odpoczynku. Włosy przesuszone, układały się właściwie nijak – nie dało się tego bowiem nazwać w żaden sposób fryzurą. Cera również nie była w tak dobrej kondycji, jak za czasów, gdy tata z nami mieszkał. Liczne zmarszczki i popękane naczynka, których nawet perfekcyjny makijaż nie był w stanie zakryć dawały znać, że moja mama była chodzącym kłębem nerwów.
- Jasne. Przepraszam mamo. Pójdę już do siebie.
Po drodze wstąpiłam do łazienki. Westchnęłam cicho przyglądając się swojemu odbiciu i ujęłam w dłoń naszyjnik.
- To co, Klifo, Kfifo Knifo, czy jak ci tam. Zostaliśmy tylko ty i ja.

Nazajutrz obudzono mnie bardzo wcześnie, przez co nie byłam zainteresowana. Moja mama jak zwykle wdarła się do mojego pokoju, robiąc w nim całkowitą rozróbę i zamieszanie.
- Lucy? Spóźnisz się do pani psycholog.
- Jasne, już wstaję, już – Westchnęłam naburmuszona, podnosząc się leniwie. Ubrałam się, rozczesałam swoje długie włosy i związałam je w kucyk. Zeszłam na dół.
- Jest coś do jedzenia?
- Śniadanie czeka w salonie.
Ku mojemu zdziwieniu stół zasłany był pięknym, białym, nawet czystym obrusem. Na nim stał talerz z przeróżnymi, kolorowymi, pięknie wyglądającymi kanapkami. Na jednym z krzeseł siedziała już moja młodsza siostra, machając radośnie nóżkami.
- Siadaj, kochanie – Odpowiedziała uśmiechnięta mama.
- Łał. Ty nie w pracy? Od kiedy jadamy razem? – Zapytałam, siadając. Trochę to podejrzane.
- Zamieniłam się z koleżanką ma zmianę. Dziś idę później. Od tej pory będziemy spędzać więcej czasu razem.
- A cóż to za zmiana?
- Zrozumiałam wiele rzeczy. Miałam trochę czasu na przemyślenia. Jedźcie, córeczki.-
Trochę się zdziwiłam, że moja mama z dnia na dzień postanowiła się poprawić. Zwłaszcza w momencie, kiedy dowiedziałam się o moim przeznaczeniu. Miałam nieodpartą ochotę pójścia do taty, porozmawiania z nim o Sadze Ignis jeszcze raz. Wiem, że w pierwszej chwili, gdy mi o wszystkim powiedział, zareagowałam bardzo negatywnie. Przestraszyłam się tego, co miałoby mnie spotkać, ba, był nawet moment, gdzie pomyślałam, że mój ojciec zwariował. Ale po dłuższym przemyśleniu sprawy doszłam do wniosku, że taka okazja, przygoda już nigdy się nie powtórzy. Poczułam się odpowiedzialna za to, aby mieszkańcy Krainy Ognistych Wiedźm odzyskali swoją ukochaną krainę. Mój tata ich opuścił, ale ja muszę to naprawić. Przede mną niebezpieczne wyzwanie, od której wiele będzie zależało.
- Lucy? O czym tak myślisz? Mówię do ciebie od pięciu minut – usłyszałam głos rodzicielki.
- Przepraszam, trochę odleciałam. Mamo, czy mogłabyś mnie odwieźć później do taty?
- Po co? – Zapytała z lekkim zdziwieniem. Nic dziwnego. Nigdy nie chciałam się z nim widzieć, a gdy matka proponowała mi spotkanie z nim, zawsze kończyło się to awanturą niemal na skalę światową.
- Chcę się z nim zobaczyć.
- Odwiozę cię po psychologu – odpowiedziała w końcu, nadal jednak nie wychodząc z podziwu. Nie wiedzieć czemu, wydawało mi się, że troszeczkę się zmartwiła moją prośbą. Tylko… dlaczego?
Po śniadaniu pomogłam pozmywać naczynia. Następnie odwiozłyśmy Mayę do babci, żeby nie siedziała sama w domu. Mama nie chciała ciągnąć jej z nami do pani świrolog, zresztą ja sama nie chciałam tam być.
- To tutaj.
Wysiadłam z samochodu i spojrzałam na klinikę. Przeszły mnie dreszcze.
- Musimy iść?
- Uwierz mi. Dobrze nam to zrobi.
- Skoro tak sądzisz… - Odpowiedziałam bez przekonania i ruszyłam przed siebie. Wszedłszy do środka, do moich nozdrzy dostał się nieprzyjemny, szpitalny zapach.  Zrezygnowani ludzie siedzieli na krzesłach, czekając na swoją kolej. Każdy z nich był pozbawiony życia. Przygnębienie, jakie ich ogarnęło, dało się wyczuć, albo i wypatrzeć, na kilometr.
- Gabinet numer 15… – powiedziała mama, stając przed jednymi z wielu białych drzwi. Zapukała, po czym weszłyśmy do środka.
- Dzień dobry pani doktor. Byłyśmy umówione.
- Proszę siadać. Pani Adler?
- Tak. A to moja córka, Lucy. – Stałam sztywno, nie wiedząc jak się zachować. Moje ciało zastygło w bezruchu, jedynie moje oczy biegały po tym dziwnym pomieszczeniu, gdzie królowała biel, pastelowe obrazy i ogromny kalendarz z uśmiechniętym staruszkiem.
- Witaj Lucy  - Odezwała się pani psycholog takim głosem, jakby przemawiała do wariata. Był przesiąknięty przesadną ostrożnością, jakby się bała, że zaraz wpadnę w jakąś furię.
- Witam.
- Proszę, siadajcie. Słucham was, z czym do mnie przychodzicie?
- Otóż ostatnio między nami nie było najlepiej. Dużo pracuję, sama wychowuję dwie córki i staram się  zarabiać jak najwięcej, aby niczego im nie brakowało. Zapomniałam jednak, że obecność matki również jest niesamowicie ważna. – Przerwała na chwilę, a do jej oczu napłynęła salwa łez. Starła je prędko, po czym kontynuowała. – Wiem, że to moja wina. Lucy czuła się na pewno samotna, dlatego uciekła w swój, wymyślony świat.
- Mamo, on nie jest wymyślony – wtrąciłam, krzyżując ręce na piersi.
- Wdrożyła się w czarną magię i okultyzm.
- To nieporozumienie. Doprawdy – przerwałam, próbując choć trochę ratować swoje i tak już beznadziejne położenie.- Mam takie zainteresowania i ich nie zmienię. Nikomu nie wyrządzam tym krzywdy.
- Oddaliła się od rówieśników. W jej pokoju panuje ciemność. Nie wychodzi z nikim. Nie bawi się. Nie ma kontaktów… Niepokoi mnie to.
- Odpowiada mi takie życie – Sprostowałam. Mama spojrzała na mnie z troską w oczach i westchnęła.
- Lucy to naprawdę dobre dziecko, tylko w którymś momencie trochę się zagubiła. Nie wiem, czy przez to, że nie ma przyjaciół, czy może dlatego, że wychowuje się bez taty.
- Rozumiem wasz problem. Czy nie mogłaby pani wygospodarować chociaż dwie godzinny dziennie? Aby rozmawiać z córką, wychodzić z nią do kina, do galerii.
- „ Dwie godziny? Galerie? Kpina. Trzeba było od początku udawać normalną osobę. Przynajmniej daliby mi spokój” – Warknęłam w myślach, wyłączając się na chwilę z rozmowy. – „Mam teraz ważniejsze sprawy na głowie, niż użeranie się z jakąś kobietą, która za chwilę zacznie wmawiać mi, że mam jakieś urojone choroby.”
- Czy jest coś, co szczególnie robisz lubić? Masz jakieś hobby? Zainteresowania? Ciekawią cię jakieś sporty? – Zapytała owa kobieta, uśmiechając się do mnie zdecydowanie zbyt serdecznie.
- Lubię czytać.. i.. i w sumie to tyle.
- Jaka tematyka książek zachęca cię najbardziej?
- Fan.. to znaczy, lubię w sumie komedie. Dramaty też.
- Płaczesz często? Masz jakieś objawy, które cię niepokoją? – ciągnęła nachalnie.
- Nie.
Zapadła cisza. Raj dla moich uszu. Nagle pani doktor westchnęła głośno, splatając palce u swych dłoni.
- Pani córka wydaje się być bardzo zamkniętą osobą. Nie jest to wadą, aczkolwiek warto by zapisać ją na terapię. Trzeba przyzwyczaić ją do życia w grupie, w której może znaleźć prawdziwych znajomych. Ale mimo to, proponowałabym przeprowadzić pewne badania.
- „Bomba”.
- Dodatkowo polecam wam częste rozmowy. Poznajcie się. Spędźcie wspólnie czas.
- Już nigdy nie pozwolę, aby moja córka czuła się odrzucona – Powiedziała ze skruchą mama.
- Powiedz mi, jak wyobrażasz sobie swój magiczny świat? – kontynuowała pani doktor.
- Jaki magiczny świat? – Zapytałam, zgrywając się i niezbyt inteligentnie przechylając głowę w bok.
- Widzi pani? Jeszcze niedawno przyznała się, że wierzy w magię,  a teraz zaprzecza – Wtrąciła się zmartwiona mama. Chyba dopiero teraz zaczęła się o mnie niepokoić. Mimo wszystko zachowywała się naprawdę podejrzanie.
- Nie ma co zwlekać, Pani Adler. Pani córkę należy przebadać. Przepiszę wam skierowanie na wydział psychiatrii. Nie można jej teraz zostawić z tym samą.
- To wszystko woła o pomstę do nieba – Wymamrotałam pod nosem, wzdychając ciężko. Doktorka nabazgroliła rzekome skierowanie do lekarza psychiatry. Kiedy skończyła, podała je mojej mamie.
- Proszę zarejestrować córkę jak najszybciej. Najlepiej iść nawet teraz.
- Dziękujemy. Naprawdę nam pani pomogła…
- „Tak. Bardzo nam pani pomogła” – Pomyślałam, uśmiechając się cynicznie. Wstałam z krzesła, ukłoniłam się pani doktor i wyszłam z gabinetu.
- Idź do samochodu, córeczko. Ja wskoczę na drugie piętro, umówić cię na wizytę.
- Jasne. – Powiedziałam bez entuzjazmu, wzięłam kluczyki i udałam się do samochodu. Mamie zeszło mniej więcej dwadzieścia minut. Strasznie dłużył mi się ten czas. Pierwszy raz nie mogłam doczekać się wizyty u ojca. Okazało się, że jest teraz jedyną osobą, która mi wierzy, której mogę się wyżalić, podzielić smutkami. Nadal nie mogłam pojąć, jak to możliwe, że mój tata, ten sam mężczyzna, który nas opuścił, którego tak bardzo nienawidziłam, przeżył w dzieciństwie tak wspaniałą przygodę. Może naprawdę płynie we mnie błękitna krew Ascenów? Ojciec wykazał się ogromną odwagą, zadbał o swój lud, mimo że groziła mu śmierć. Zaimponowało mi to. Wiem, że teraz nadszedł mój czas. Jako księżniczka jeźdźców, powinnam zebrać wojsko, uzbroić je i poprowadzić na wojnę. Nawet jako siedemnastolatka.
- Na pewno jesteś zdecydowana na wizytę u Williama? 
- Tak, mamo. Po prostu się za nim stęskniłam.
- No dobrze – Odpowiedziała ze zrezygnowaniem i zatrzymała się pod domem taty. Bez najmniejszego słowa wyszłam z pojazdu i wbiegłam na werandę, dobijając się do drzwi. Gdy mój ojciec otworzył, najpierw przeniósł wzrok w dal, na odjeżdżający samochód mamy, a później na mnie. Zrobił mało inteligentną minę, zaraz jednak rozchmurzył się.
- Kochanie, co ty tutaj robisz? – Zapytał.
- Chciałam cię zobaczyć. Musimy porozmawiać, sam wiesz o czym - Spojrzałam nań porozumiewawczo.
- Wejdź. Chcesz coś do picia?
- Poproszę herbatę z cytryną.  – Usiadłam w salonie i rozejrzałam się. Zebrałam myśli na rozmowę.
- Wstawiłem wodę. Opowiadaj – Powiedział tata, siadając tuż obok.
- Byłam przed chwilą u psychologa.
- Jak to? Czy coś się stało?
- Mama ubzdurała sobie, że musi mnie wyleczyć z tej chorej magii.
- No tak... cała ona... – Parsknął ojciec, przecierając twarz dłonią i mierzwiąc swoją czuprynę.
- Ale nie o tym chcę z tobą rozmawiać, tato. Dużo myślałam o tym, co mi ostatnio powiedziałeś. Sam pewnie widziałeś, że na początku się przestraszyłam, bo wydało mi się to absurdalne. Niechętnie byłam nastawiona do takiej podróży. Jednak po przemyśleniu zrozumiałam, że muszę przejąć pałeczkę. Zgadzam się. Z wielką chęcią poprowadzę twój lud. Zrobię wszystko, aby odzyskali ziemię.
- Lucy… Teraz to twój lud – Sprostował z czułością ojciec, kucając przede mną i obejmując mnie ciepło ramionami. – Nie masz pojęcia, jaki jestem z ciebie dumny. Niemniej jednak zanim się tam wybierzesz, muszę cię przygotować. Świat ten może wydać ci się naprawdę brutalny i bezwzględny. Musisz uważać szczególnie na Trogorki. Jeśli go zobaczysz pierwsza, co jest mało prawdopodobne, gdyż my, ludzie, widzimy z o wiele mniejszej odległości, to masz szczęście. Jednak jak to on ciebie ujrzy… Uciekaj tam, gdzie dosięgają promienie świetlne. Nie wyjdzie z cienia. Dlatego najczęściej można je spotkać nocą.  – Tata wstał i z szafki obok telewizora wyciągnął zwinięty pergamin. – To jest mapa wszystkich krain w Drugim Świecie.  Kiedy przejdziesz przez wrota, znajdziesz się w tym miejscu – wskazał palcem na pewien fragment mapy. – Za tymi wulkanami znajduje się kraina Ognistych Wiedźm, która przejęta jest przez gobliny. Natomiast po drugiej stronie mapy, w Katardze znajdują się Twoi wszyscy wrogowie. Tam rodzą się nowe potwory, szykują się do wojen, wykuwają swoje żelazne zbroje.
- Więc w którą stronę się udać, gdy już się tam znajdę?
- Z tego co wiem, twój lud uchronił się w tej małej osadzie otoczonej górami. Musisz iść w prawo. Po dłuższej wędrówce powinnaś dotrzeć do szerokiej rzeki, w której płynie lawa. Znajdź tratwę i dostań się na drugą stronę. Kiedy dotrzesz do gór, będziesz na miejscu.  – wyjaśnił. -Woda się zagotowała. Zaraz wrócę.
Ujęłam papier i rozwinęłam go, zapoznając się wizualnie z jego treścią.
- Weź ją, musisz się z nią szczegółowo zapoznać – Powiedział mężczyzna, wchodząc do salonu z dwoma kubkami parującej herbaty. Postawił je na stoliczku. – Musimy ustalić, co powiemy mamie. Nie wrócisz prędko.
- Chciałabym uciec z domu.
- Nie, to nie jest najlepsze wyjście z tej sytuacji.
- Widzisz inne?
- Może powiesz mamie, że chcesz przyjechać do mnie do końca trwania wakacji?
- A co później? Nie wrócę do września. Tato, masz zamiar mnie kryć?
- To nie ma sensu. Twoja mama i tak będzie chciała zgłosić sprawę na policję. To desperatka. Nie powstrzymam jej. – Tata miał słuszność. Wzięłam swoją herbatę i upiłam kilka łyków. Nagle usłyszałam otwierające się drzwi.
- Kochanie, wróciłam! – aksamitny, kobiecy głos rozniósł się echem po całym pomieszczeniu.
- To ja już pójdę – Zerwałam się na równe nogi i schowałam pergamin. Odwiedzę cię jeszcze jutro. Omówimy resztę.
- Dopiero co przyszłaś, Proszę, zostań z nami. Chociażby na kolację – zaoponował ojciec.
- Nie, tato. Nie żądaj tego ode mnie.
- O, cześć Lucy – Powiedziała wysoka, piękna brunetka, wchodząc do salonu. Nie odpowiedziałam, tylko minęłam ją obojętnie, Ubrałam buty i wybiegłam pośpiesznie z domu. Nie lubiłam tej kobiety.

Przez następne trzy dni codziennie siedziałam u taty. Rozmawialiśmy, planowaliśmy, dochodziliśmy wspólnie do wniosków. Mamę bardzo dziwiły moje zniknięcia, jednak nie protestowała. Wyglądała na zadowoloną, że w końcu odzyskałam kontakt z moim drugim rodzicem. My tymczasem dopinaliśmy na ostatni guzik plan mojego zniknięcia.

Był poniedziałkowy wieczór. To właśnie dziś miałam uciec z domu. Po godzinie dwudziestej drugiej do mojego pokoju weszła mama, by pożegnać się ze mną i powiedzieć mi dobranoc. Usiadła na skrawku łóżka i pogłaskała mnie po włosach.
- Wszystko dobrze?
- Tak, mamo – Odpowiedziałam, uśmiechając się.
- Kocham cię. Dobranoc. – Schyliła się, całując mnie w czoło, poczym wyszła.  Było mi trochę przykro, ponieważ moja mama od kilku dni naprawdę się starała poprawić nasze relacje. Niestety. Ja podjęłam już decyzję o moim dalszym losie. Upewniwszy się, że na piętrze zostałam sama, wstałam z łóżka, wyciągnęłam duży plecak i zaczęłam się pakować. Włożyłam do torby trochę grubszych ubrań na zmianę, bidon z wodą, mapę Drugiego Świata,  kilka jabłek i ,nie wiedzieć czemu, zdjęcie moich rodziców, które zdobiła drewniana ramka. Po cichu wyszłam z pokoju i zeszłam na dół. Otworzyłam drzwi frontowe i wyszłam na zewnątrz.  Nagle dopadła mnie rozwścieczona Nixie. Najeżyła się i szczekała, warcząc co jakiś czas.
- Ty głupi psie, zamknij się! – Syknęłam cicho. Obejrzałam się za siebie by sprawdzić, czy nikt się nie obudził. Talizman znowu zaczął pulsować i ciążyć na mojej szyi. Nie tracąc czasu, pośpiesznie opuściłam teren podwórka i udałam się ulicą wprost. Zobaczywszy samochód taty, zaparkowany na skrzyżowaniu dwóch ulic, podbiegłam i zajęłam miejsce obok kierowcy.
- Gotowa? – zapytał. Wymieniłam z nim porozumiewawcze spojrzenie i kiwnęłam głową. Jechaliśmy około 40stu minut. Zdziwiło mnie to, gdyż do owego miejsca nie prowadziła droga, tylko gęsty las.
- Tato, jesteś pewien, że tędy można jechać samochodem?
- Nie – zaśmiał się. – Ale na pieszo mogłoby być tutaj niebezpiecznie o tej porze. Jest wiele dzikich zwierząt.
 W końcu zatrzymaliśmy się obok opuszczonej stacji benzynowej. Owy zagajnik ustąpił miejsca mrocznej, rozciągającej się po całym pustkowiu mgle.  Kiedy wyszłam z samochodu, tata otworzył bagażnik i wyciągnął z niego skórzany pas z pochwą na miecz. Zapiął mi go na biodrach.
- Ciężki! – wrzasnęłam, wymachując rękoma i uginając się pod ciężarem.
- Przyzwyczaisz się. Musisz go mieć przy sobie, nigdy go nie odkładaj. W drugim wymiarze jest zaczarowany. Rana zadana tym mieczem nigdy się nie goi. Wprowadza do organizmu truciznę. Wyjątkami są trogorkI. Niełatwo przebić ich skórę jakimkolwiek ostrzem. Podobno mają jakiś słaby punkt. Odnajdź go i zniszcz każdego, kto stanie ci na drodze. Ponadto weź tę kolczatkę. Ochroni cię.  Nie bój się, jeśli naszyjnik zacznie ci ciążyć. Im bliżej smoka i osady, tym bardziej będziesz czuła jego obecność. Chodźmy już – Powiedział. Wtem zobaczyłam ruiny, które niegdyś musiały być fundamentami solidnego zamczyska. Ojciec zaczął przenosić kamienie, jakby czegoś szukał.
- Jest! – wykrzyknął. Wyjął jeszcze kilka głazów i dokopał się do drewnianego, małego włazu. Otworzył go i podał mi rękę.
- Chodź. Ostrożnie, łatwo skręcić nogę.
Kiedy już stanęłam przed otworem, ojciec kazał mi tam wejść. Miałam co do tego małe zastrzeżenia, ale nie protestowałam. Złapałam się małej drabinki i ostrożnie schodziłam w ciemną przestrzeń. Za chwilę dołączył do mnie tata. Wziął zapałki i zapalił pochodnie, które znajdowały się wewnątrz. Szybko spostrzegłam, że znajdujemy się w pustym, kwadratowym pomieszczeniu, w którym oprócz zaduchu, pajęczyn i kilka szafek z książkami, nie było niczego innego.
- To na pewno tutaj? – Zapytałam. Tata nie odpowiedział. Kiwnął tylko na mnie ręką, abym podeszła bliżej jednej z półek.
- Wejście jest strzeżone. Inaczej każdy mógłby tam wejść. Daj mi swój naszyjnik – Rozkazał. Posłusznie zdjęłam smoka z szyi, a tata, wziąwszy go, przyłożył do małego, wklęsłego, wyrzeźbionego w drewnie smoka. Pochodnie zgasły. Gdyby nie błysk medalionu, w pomieszczeniu na nowo zapanowałaby ciemność.  Tata począł przesuwać regał. Ku mojemu zdziwieniu, zamiast ściany, która naturalnie powinna tam być, znajdował się czarny prostokąt, kształtem przypominający drzwi.
- To tutaj – Westchnął. Spojrzał na mnie i delikatnie się uśmiechnął. Wyciągnął naszyjnik i wręczył mi go z powrotem.
- Tato… Chcę cię przeprosić. Za moją nienawiść, negatywne nastawienie do ciebie. Okazało się, że tylko ty mnie rozumiesz. Dziękuję – Powiedziałam i przytuliłam się do niego. Po moich policzkach spłynęły łzy.
- Moja duża córeczka. Uważaj na siebie. Kiedy już dotrzesz do osady, powiedz, że jesteś potomkiem Aracana Finroda I.
- Aracan Finrod? Tak się nazywałeś?
- Taki dostałem przydomek jako król. Jeszcze jedno. Jeśli spotkasz Lunę.. Pozdrów ją ode mnie. A teraz idź. Jest coraz mniej czasu. Wyzwól wioskę, pomóż odzyskać im swoją krainę.
- Zrobię co w mojej mocy – Odrzekłam. Stanęłam przed portalem. Odwróciłam się i spojrzałam nań. – Żegnaj, tato.
© Ally | graphicposion